Jerzy Minkwitz: Mój Grudzień '70

Dzisiaj mija pięćdziesiąta rocznica Grudnia '70. Pół wieku temu otwarto ogień do strajkujących robotników, zabijając kilkadziesiąt osób w całym kraju. Wśród manifestantów, jako 21-letni chłopak, znajdował się Jerzy Minkwitz. Oto wydarzenia grudniowe jego oczami
Urodziłem się 11 kwietnia 1949 roku w Szczecinie. Wychowałem się i mieszkałem przy ulicy Jagiellońskiej, w centrum miasta. Moje życie w opozycji zaczęło się 17 grudnia 1970 r. Miałem 21 lat i pracowałem w Przedsiębiorstwie Robót i Usług Rybackich „Gryf” na Nabrzeżu Bułgarskim, w sąsiedztwie Zarządu Portu Szczecin (ZPS). W moim zakładzie pracy zatrudnione było blisko trzy tysiące osób. Bardzo dużo, co okazało się ważne.
Codziennie, przed pójściem do pracy, spotykaliśmy się z kolegami przy nabrzeżu, w okolicy gdzie dzisiaj stoi „balon opery”. 17 grudnia w tym miejscu stały czołgi i opancerzone wozy. Od razu wiedzieliśmy, że dzieje się coś złego. Z domysłów, bo nie mieliśmy pojęcia, że dzień wcześniej strzelano w Gdańsku do stoczniowców. Media nie podawały takich wiadomości, a zwykli robotnicy nie mieli telefonów. Poszliśmy do pracy, bo wiedzieliśmy, że koledzy są lepiej poinformowani. Przywódcy związkowi z „Gryfa” zwołali wiec, na którym opowiedzieli o starciach z milicją i ofiarach śmiertelnych w Gdańsku. Dowiedzieliśmy się też, że pracownicy Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego wychodzą na ulice i idą pod Komitet Wojewódzkiej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na ulicy Małopolskiej.
Postanowiliśmy udzielić im wsparcia. Gdy wyszliśmy z zakładu pracy było przed godziną 9.00. Po wyjściu z zakładu połączyliśmy się z pracownikami Zarządu Portu Szczecin.
Kierownictwo nie chciało nas wpuścić, ale jak mogli zatrzymać taką wielką grupę, jak nasza? Chcieli wziąć nas sposobem. Aby grupa protestujących w centrum miasta nie powiększyła się, zarządzono podniesienie mostu przy ulicy Wyszyńskiego, tak byśmy nie mogli przejść na drugą stronę. W komunikatach podali, że to niby awaria, ale wiedzieliśmy, że wcale tak nie jest. Zostaliśmy przez to opóźnieni i musieliśmy pójść inną drogą, od strony Zamku Książąt Pomorskich. To istotne. Z dwoma kolegami opowiadałem o tym kilka lat temu w programie nagrywanym przez TVP Szczecin, gdy odtwarzaliśmy cały marsz.
Idąc od zamku, zaszliśmy milicjantów od tyłu, czego się nie spodziewali. Milicja, jeszcze bez wojska, stała naprzeciwko i waliła w stoczniowców gazem. Gdy zobaczyli nas, nadciągających od strony zamku, zaczęli się ewakuować. Uciekali a myśmy im w tym pomagali. Zaczęliśmy ich gnać. Pogubili dużo rzeczy, w tym pałki i te ustrojstwa do strzelania gazem. Uciekli, a my dołączyliśmy do kolegów ze Stoczni Szczecińskiej, tworząc jeden tłum.
Komentarze (0)
Zaloguj się i dołącz do dyskusji